CULTURA

Wielkanoc Adama Mickiewicza w Rzymie (kwiecień 1830 r.)

0

Informacje o Wielkim Tygodniu i Świętach Wielkanocnych spędzonych przez Adama Mickiewicza w kwietniu 1830 roku w Rzymie znajdziemy m.in. w książce Andrzeja Litworni “Rzym Mickiewicza. Poeta nad Tybrem 1829-1831” oraz “Listach z podróży” Antoniego Edwarda Odyńca. Poniżej prezentujemy kilka fragmentów listów wysłanych przez Odyńca do Ignacego Chodźki w dniach 11-12 kwietnia 1830 r. Z całymi listami można zapoznać się na stronie internetowej Biblioteki Cyfrowej POLONA. CZYTAJ TUTAJ>>> (od skanu 335)

Ippolito Caffi (1809-1866) Pielgrzymi oczekujący na błogosławieństwo Urbi et Orbi (WIKIPEDIA)

FRAGMENTY KORESPONDENCJI

Rzym, 11 kwietnia 1830 r., Wielkanoc

Alleluja! Słyszę huk dział na zamku Św. Anioła i weselny odgłos dzwonów po mieście i zerwałem się ze snu równymi nogami, aby wam pierwszym w tej chwili powiedzieć alleluja. Co do opisu Wielkiego Tygodnia, który pamiętam, że ci obiecałem, będziesz miał o tym osobny artykuł, i notabene w stylu literackim, bo mam go już zaczęty, i nie tylko dla ciebie i dla was, lecz i do przyszłorocznej “Meliteli” przeznaczam. W liście tym dodam tylko szczegóły o sobie, które prócz was nikogo obchodzić nie mogą i nad którymi też, pisząc, głowy sobie nie łamię (…) dziś najprzód powiem ci o tym, cośmy robili między Palmową Niedzielą a Wielkim Czwartkiem, od którego się tu właściwie Wielki Tydzień zaczyna.

Otóż owej niedzieli byliśmy razem z Garczyńskim na uroczystej procesji kardynałów z palmami, które najprzód kardynał Pacca w zastępstwie Ojca świętego poświęcił i każdemu z nich po kolei rozdawał. Widok rzeczywiście wspaniały, chociaż wspanialszym byłby niewątpliwie w kościele Św. Piotra. Ale i ten, i wszystkie inne wielkotygodniowe obrządki odbywają się tutaj nie w nim, lecz w pałacowej watykańskiej kaplicy, zwanej Sykstyńską, która światową swą sławę zawdzięcza wszakże nie temu, ale znajdującym się w niej freskom Michała Anioła, między którymi, jak wiesz, pierwsze miejsce trzyma Sąd ostateczny. Tłok w nim lecących w piekło potępieńców nie był większy od tłoku w kaplicy, a więc i my w niej piekliśmy się jak w piekle, a przynajmniej jak w łaźni. Za toż rajskiej prawdziwie rozkoszy doznaliśmy tamże we środę, słysząc sławne Miserere, wykonane przez samych śpiewaków, ale których głosy naśladują różne instrumenta, a raczej są same jakby ideałem ich harmonii i wdzięku. Adam był w zachwyceniu i mówił, że w Niebie chyba mogą śpiewać piękniej (…) Po błogosławieństwie papieskim jest to największe i najmilsze wrażenie z całego tu Wielkiego Tygodnia, które się jeszcze i w piątek ponawia. Ale o tym niżej (…)

W poniedziałek, po obiedzie u państwa Ankwiczów, korzystając z prześlicznej pogody przyprowadziliśmy na koniec do skutku od dawna już ułożony projekt zwiedzenia przy pochodniach Forum i Koloseum. Obraz tego wieczoru stoi mi dotąd w oczach jakby jakaś fotomorgana (…)

(…) nazajutrz (…) mieliśmy odbyć, i odbyliśmy rzeczywiście, niemniej może uroczą wycieczkę nad morze – do Ostii (…)

Ale dość już tego bazgrania! Adam śpi jeszcze, a trzeba go budzić, bo niezadługo czas iść do kościoła, gdzie mamy widzieć celebrę i wielką benedykcję papieską. A więc raz jeszcze alleluja! i na dziś vale!

12 kwietnia, w nocy

Otóż już po świętach! a nim ci powiem, jak nam one przeszły, masz najprzód obiecany: WIELKI TYDZIEŃ W RZYMIE.

Być we Włoszech a nie być w Rzymie podczas Wielkiego Tygodnia jest podług przysłowia: być w Rzymie a nie widzieć papieża, grzech równie niedopuszczony w oczach ciekawych podróżników jak sędziów, którzy ich kiedyś za powrotem do kraju mają badać i sądzić, jak użyli czasu podróży. Toteż będąc już w Rzymie, dosyć jest wyjść przed Niedzielą Kwietną na gościńce ku miastu wiodące, ażeby się przekonać o natłoku ciekawych pielgrzymów. Mówię ciekawych tylko, gdyż pomimo usiłowań najwyższej wyobraźni trudno jest w modnych koczykach, pozłocistych landarach, opakowanych weturach, przy odgłosie trąbek pocztarskich lub aryj z nowych oper przez weturynów śpiewanych, dopatrzyć owych dawnych pobożnych pątników, co z brzmieniem tylko swych grzechów, w kapturze i włosienicy, z koszturem w ręku i torbą na plecach szli piechotą z najdalszych krain na miejsce powszechnego odpustu, pokutne psalmy śpiewając. (…)

Wszystkie obrzędy odbywają się tu nie w kościele św. Piotra, jakby się spodziewać należało, lecz w prywatnej kaplicy papieskiej, Sykstyńską zwanej i w ciaśniejszych jeszcze pokojach watykańskiego pałacu, zdolnych pomieścić dziesiątą część widzów, tłoczących się jakby na teatr. Nic nie pomogą bilety, przez kardynałów lub posłów zagranicznych dawane. (…) Myśmy w tym byli szczęśliwsi od drugich, i to dość osobliwszym sposobem, bo za pomocą znajomego kalwińskiego pastora z Genewy. Krewny jego, naczelny dowódca Szwajcarów, dał nam niemniej osobliwe bilety: imię swoje napisane na dwójce i trójce żołędnej, z wyciśnioną na laku pieczęcią. Na widok tego talizmanu halabardy schylały się przed nami lub same rozpędzały tłumy, nie chcące ustąpić nam drogi. Tym sposobem we czwartek, o godzinie szóstej rano, dostaliśmy się do kaplicy Sykstyńskiej. Nabożenstwo zacząć się miało o siódmej, ale nikt na świecie nie potrafiłby zgadnąć nie widząc, na czym schodził czas oczekiwania Anglikom i Angielkom, składającym przynajmniej połowę zgromadzenia. Oto na jedzeniu i wzajemnym częstowaniu się śniadaniem, którego nie pospieszyli zjeść w domu. Z worków, z koszyków, z papierków wychodziły koleją ciasta, bułki, a nawet grzanki chleba z masłem, nakładane wędliną, i znikały pod białymi, jak wilcze, zębami wyspiarzów, którzy nawet ust chustką zakrywać nie raczyli.

Oburzający ten widok, więcej niż tłok i gorąco, wygnał nas z kaplicy na korytarz (…) równo z końcem nabożeństwa uczuliśmy się jak łódź porwani prądem ciżby i przez różne ganki i korytarze zaniesieni na wierzch krużganków otaczających plac Św. Piotra, skąd mieliśmy się przypatrywać błogosławieństwu papieża. Dwa razy ma ono miejsce podczas Wielkiego Tygodnia: w Wielki Czwartek i w pierwszy dzień święta. Ostanie jest daleko wspanialsze i uroczystsze, i stąd nosi nazwanie błogosławieństwa większego (La benedizione maggiore) (…)

Zaraz po błogosławieństwie we czwartek następuje tak zwana lavanda, to jest umywanie przez papieża nóg ubogim pielgrzymom. Obrzęd prawdziwie wspaniały i wzruszający. (…)

Po skończonym obrządku [pielgrzymi] udają się rzędem do przyległej sali, gdzie na nich czeka stół zastawiony obficie i uwieńczony kwiatami, a którego nakrycie i osobne przed każdym zastawione potrawy i wina może każdy z nich zabrać z sobą do domu lub komu się podoba, odesłać. Na ten koniec za każdym stoi ogromny kosz, do którego słudzy półmiski i butelki pakują. Jeden tylko spomiędzy trzynastu, Polak, ksiądz Zamojski z Galicji (gdyż sami tylko księża kapłani na pielgrzymów wybierani bywają), przypadający na siebie udział darował usługującym do stołu sługom papieskim. (…)

Jest to ostatnie wielkoczwartkowe widowisko w Watykanie (…) Wyszedłszy stamtąd, odetchnęliśmy świeżym powietrzem dopiero o godzinie 4 po południu.

Z większym bez porównania uczuciem widzieliśmy nazajutrz wieczorem w klasztorze Trinita de’ Pellegrini umywanie nóg siedmdziesięciu prawdziwym pielgrzymom przez jednego z kardynałów (księcia Odescalchi) i kilku pierwszych panów świeckich, którzy im sami potem usługiwali do stołu. (…) W oddzielnych izbach, gdzie mężczyznom wchodzić nie wolno, pierwsze damy rzymskie oddają równąż posługę pielgrzymkom.

W Wielki Piątek groby ani tak pięknie przybrane, ani tak tłumnie odwiedzane jak po naszych miastach. W Watykanie Grób Pański urządzony jest w kaplicy Paulińskiej i odznacza się tylko pięknym oświetleniem. Nad wieczorem w kaplicy Sykstyńskiej ponawia się sławne Miserere, wykonywane przez śpiewaków papieskich, które już tamże odbywa się najprzód we środę. (…) Po ukończeniu kardynałowie wraz z ludem udają się procesją do kościoła św. Piotra, gdzie następuje ukazywanie z krużganku relikwi św. Krzyża i chustki św. Weroniki z wizerunkiem oblicza Zbawiciela. Kardynałowie i lud cały na kolanach cześć im oddają.

W Wielką Sobotę bazylika św. Jana Laterańskiego jest przedmiotem ciekawości ogólnej. Tam bowiem rano przede mszą odbywa się uroczysty obrzęd chrztu nowo nawróconych: Żydów, Turków lub heretyków, a to w chrzcielnicy Konstantyna Wielkiego, z której on sam był niegdyś chrzczony. Podczas mszy następuje konsekracja księży, a na koniec święcenie wody. Właściwej rezurekcji nocnej ani wieczornej tu nie ma, zastępuje ją już msza ranna, podczas której alleluja śpiewają.

W pierwszy dzień święta, równo ze wschodem słońca, huk dział i dziwnie wesoły odgłos dzwonów (en carillon – nastrojonych na różne tony) po mieście jest pierwszym odpowiednim uroczystości hasłem. Na wałach zamku św. Anioła zatknięte białe chorągwie, z herbami miasta i panującego papieża, powiewają nad drogą do Św. Piotra wiodącą i same ją zdają się wskazywać. Mszę św. przy środkowym ołtarzu odprawia zwykle sam papież, siedząc na tronie, twarzą odrócony do ludu; po bokach, podług starszeństwa siedzą rzędem kardynałowie i biskupi (…) Po skończonym nabożeństwie obie masy łączą się z sobą na placu, oczekując na błogosławieństwo papieża. (…)

Wieczorem urocze oświetlenie kopuły i kościoła św. Piotra a nazajutrz wspaniały fajerwerk, tak zwana girandola, na zamku Św. Anioła kończą uroczystości świąt wielkanocnych w Rzymie.

Tyle jest słów artykułu dla mającej go czytać w druku publiczności, ale dla was muszę jeszcze dodać słóweczko o iluminacji i fajerwerku (…) Jest w tym coś tak cudnego, tak czarodziejskiego (…) Zamknij więc najprzód oczy i wyobraź sobie plac i kościół św. Piotra (…) cały fronton kościoła i oba place otaczające krużganki (…) wszystko to gore, płonie, pała (…) wszystko to zapala się za dnia, tak że gdy zmierzch padać zaczyna, cały ten ogrom ognisty zjawia się jakby sam przez się i tylko coraz widomiej występuje, zadziwia, zachwyca! (…)

Oglądaliśmy zaś to wszystko najprzód z daleka, z Monte Pincio i innych punktów miasta, a potem z placu przed kościołem Św. Piotra, stojąc we trzech (tj. my dwaj i Garczyński) za otwartą landarą państwa Ankwiczów, jak zwyczajne trio lokajskie za każdą kardynalską karetą. Damy wprawdzie chciały koniecznie zaprosić Adama do środka, ale on miejsce tam swoje ustąpił pani Węsierskiej z córeczką, która wraz z nami była na święconym.

Święcone to na via Mercede [u Ankwiczów] odbyło się całkiem po polsku, licząc w to hojność, świetność i uprzejmość przyjęcia. Było osób przeszło czterdzieści, prawie wszyscy bawiący w Rzymie Polacy, a nadto dwóch biskupów i kilku monsignorów Włochów. W środku stołu figurował baranek z chorągiewką czerwoną z białym, a obok najrozmaitszych ciast, wędlin i zwierzyny były też polskie baby i mazurki, fabrykacji domowej, tudzież indyk z nadzieniem i dwoje prosiąt z chrzanem w zębach. Ten ostatni specjał sprowadzony był umyślnie z daleka, i to zwłaszcza gwoli Adama, który kiedyś mówił o sobie, że go to za dzieciństwa na święconym bawiło. A przypomnieliśmy też wszyscy nasze czasy dziecinne, asystując w sobotę poświęceniu stołu. Obrzędu tego dopełnił młody ksiądz Polak z Galicji, którego wtedy widzieliśmy raz pierwszy i tyle tylko wiedzieliśmy o nim, że się nazywa Zamojski. Ale nazajutrz przy święconym wszczęła się mowa o wieczerzy pielgrzymów w sali watykańskiej i ja między innymi opowiadałem swój podziw i pokusę pożądliwości na widok nadzwyczajnej wielkości pomarańczy, smażonej w cukrze, a wieńczącej jako korona piramidę z ciast i cukrów przed jednym z pielgrzymów, o czym zaraz tamże na miejscu Adamowi mówiłem. Ledwom skończył, pani Ankwiczowa z uśmiechem szepnęła coś do ucha pannie Marcelinie, a ta, wyszedłszy na chwilę, wraca wnet niosąc pompatycznie na tacy i ofiaruje mi tę samą pomarańczę – o! dziwy! Wtedy to dowiedzieliśmy się dopiero, że ks. Zamojski za rekomendacją pani Ankwiczowej był także jednym z pielgrzymów, że przed nim to właśnie stała owa pomarańcza i że on, korzystając z przywileju, lubo całą resztę potraw i nakrycie służbie papieskiej darował, ten jeden wszakże półmisek z cukrami ekscypował dla siebie i takowy w hołdzie wdzięczności protektorce swojej odesłał. Słysząc to Adam oświadczył głośno i uroczyście, że od dziś dnia rozstaje się ze mną, a to biorąc za przykład mądrego Solona, który uciekł od Polykratesa, widząc, że mu się wszystko nazbyt wiedzie i składa po myśli. Stąd długa, gwarna i wesoła rozmowa o szczęściu, która całe młodsze towarzystwo przy święconym zajęła, a skończyła się wzniesieniem toastu za zdrowie i spełnienie wszystkich życzeń Adama. Był to żart, niby dla ubłagania go dla mnie, ale w tonie wielu życzących nietrudno było odgadnąć myśl głębszą, którą sądzę, że i sami gospodarze pojęli, a biedna panna Henrietta płoniła się ciągle jak róża. Obyż się te życzenia ziściły!

Ale miałem ci jeszcze powiedzieć o fajerwerku, czyli tak zwanej girandoli, która się w drugi dzień święta na wałach zamku Św. Anioła odbywa i z której właśnie przed godziną wróciłem. Jest to to samo dziwowisko ognia, tylko że na “inszy manier”: w iluminacji – z góry na dół, w girandoli – z dołu do góry. Sam okrągły kształt wałów i położenie ich nad samym Tybrem dziwnie się już na scenę fajerwerku nadaje. Za danym hasłem z działa trzy najprzód ogniste balony wzniosły się jednocześnie w powietrze i tuż zaraz kilkaset rac razem śmignęło w górę z całej okrągłości wałów, i cały zamek osypało gwiazdami, i tuż zaraz ściany tych wałów zapłonęły w ogniste festony, z herbem papieskim i z tiarą w pośrodku. A cóż dopiero mówić o różnorodnych barwnych młynkach, kołach, fontannach, kaskadach, które wciąż, siejąc iskry i gwiazdy, kręciły się, tryskały i spadały do Tybru, dwojąc się w jego falach i gasnąc w nich z trzaskiem i sykiem; aż na koniec wybuch wulkanu, zionąc tysiącami szmermelów i tęczowym ogniem bengalskim, zamknął to dwugodzinne cudne widowisko. (…)

Widzisz więc z tego wszystkiego, że jest mi czego powinszować świąt w Rzymie (…)

My jutro raniuteńko z państwem Ankwiczami jedziemy na cały dzień do Tivoli, a potem mamy jeszcze w projekcie dalsze peregrynacje za miasto. A więc tymczasem “dobranoc” i na dziś finis!

Ippolito Caffi (1809-1866) – La girandola (WIKIPEDIA)

Oprac. Agata Rola-Bruni

Agata Rola-Bruni
Giornalista, appassionata dell'arte e della natura, ricercatrice nel campo di "momenti polacchi" a Roma.

    KS. ARKADIUSZ NOCOŃ: Dzieje ustanowienia św. Jacka głównym patronem Polski

    Precedente articolo

    Potrebbe piacerti anche

    More in CULTURA

    Commenti

    I commenti sono chiusi.