Artykuł „Niezapomniany duszpasterz. Wspomnienie o ojcu Tomaszu Rostworowskim (1904-1974)” autorstwa Ewy Bekier ukazał się w 1995 roku w Łódzkich Studiach Teologicznych (z. 4), został umieszczony w kolekcji cyfrowej bazhum.muzhp.pl i udostępniony do wykorzystania w ramach dozwolonego użytku. Poniżej zamieszczamy fragment artykułu poświęcony rzymskiemu okresowi w życiu o. T. Rostworowskiego SJ oraz cały tekst do pobrania w formacie PDF. Obszerniejsze przedstawienie sylwetki o. Tomasza (również E. Bekier) w tomie XVII serii CHRZEŚCIJANIE wydawanej przez Akademię Teologii Katolickiej (Warszawa 1986).
NIEZAPOMNIANY DUSZPASTERZ. WSPOMNIENIE O OJCU TOMASZU ROSTWOROWSKIM (1904-1974)
Ewa Bekier
(…) Wiosną 1963 r. od swego brata Jerzego z Sao Paulo otrzymuje wiadomość o ciężkiej chorobie ich matki, która pragnie uściskać przed śmiercią ukochanego syna Tomasza. Po wielu staraniach udaje się uzyskać paszport i w sierpniu Ojciec Tomasz odlatuje do Brazylii. Dwa miesiące spędza przy chorej matce, która – uszczęśliwiona że ma go przy sobie – zaczyna niespodziewanie wracać do zdrowia. Odejdzie ze świata pół roku później. Wkrótce nadchodzi od prowincjała list informujący, że Ojciec Tomasz Rostworowski ma się stawić w Rzymie i rozpocząć pracę w polskiej sekcji Radia Watykańskiego.
Zaczyna się nowy etap jego życia. Szczęśliwy, że może odtąd mieszkać w sercu chrześcijańskiego świata i głosić na falach radiowych chwałę Boga, z zapałem zabiera się do działania. Zbiera materiały do pogadanek radiowych. Wygłasza przez radio sprawozdania z odbywających się właśnie obrad Soboru Watykańskiego II, a także zamieszcza relacje z podróży Pawła VI do Ziemi Świętej, do Genewy i Fatimy. Bierze czynny udział w rzymskich przygotowaniach do obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski. Uczy się włoskiego i wkrótce będzie głosił kazania i rekolekcje w tym języku. Spowiada teraz w czterech językach (francuskim, niemieckim, włoskim i polskim). Rozwija ożywioną działalność duszpasterską wśród polonii rzymskiej. Ściągają Polacy z różnych stron Rzymu, by szukać rady, pociechy, prosić o pomoc duchową czy materialną, a on nie potrafi nikomu odmówić – więc pożycza od jednych i rozdaje innym, stąd wiele kłopotów, bo z czego potem oddać? Sam nic nie posiada, tylko życzliwe serce i dobre chęci przyjścia z pomocą. Załatwia tysiące spraw, którymi ludzie – jak niegdyś łódzcy studenci – beztrosko go obarczają.
W 1967 r. zostaje mianowany kierownikiem polskiej sekcji Radia Watykańskiego. Ponieważ brakuje współpracowników, więc pełni równocześnie funkcję redaktora, spikera i kierownika w jednej osobie.
Jednak najwięcej energii włoży w przygotowywanie wystawy pamiątek kopernikowskich, a następnie w prace związane z otwarciem nieczynnego od lat Muzeum Kopernikańskiego na Monte Mario. Zapalił się do idei ukazania światu na nowo – w związku z obchodami milenijnymi – naszego wielkiego astronoma. Poświęca więc mnóstwo czasu i sił na skatalogowanie starej biblioteki muzeum i pomoc w uporządkowaniu eksponatów. Wygłasza też liczne odczyty o Koperniku, prowadzi konferencje. Uczestniczy w Zjeździe Kartografów i Przyjaciół Globusów w Brukseli, bierze udział w obradach Kongresu Astronomicznego w Brighton, a później w londyńskim Zjeździe Kultury i Nauki Polskiej na emigracji. Zamieszcza artykuły o Koperniku w „Osservatore Romano”, w „Tygodniku Powszechnym” i londyńskim „Przeglądzie Powszechnym”.
Na brak obowiązków i pracy nie może narzekać. Czas ma podzielony między działania duszpasterskie, obowiązki w rozgłośni radiowej i realizacji wielkiej pasji życiowej, jaką jest wskrzeszenie muzeum Mikołaja Kopernika. Nie rezygnuje też z uczestniczenia w obozach harcerskich. Na zlocie harcerstwa emigracyjnego na Monte Cassino w 25-lecie bitwy pełni funkcję kapelana wszystkich obozów harcerskich. Swej działalności duszpasterskiej nie zamyka w granicach samych Włoch. Prowadzi serie rekolekcji we Francji, a następnie w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.
W maju 1973 r. – w 500. rocznicę urodzin Mikołaja Kopernika – następuje wreszcie uroczyste otwarcie Muzeum Kopernikańskiego na Monte Mario. Ojciec Tomasz jest u szczytu realizacji swoich marzeń. Najbardziej cieszy go fakt, że Muzeum będzie odtąd trwałym pomnikiem zarówno naszego genialnego ziomka, jak i kultury polskiej w Wiecznym Mieście i jej wkładu do kultury ogólnoświatowej.
Upłynęło już dziesięć lat od chwili rozpoczęcia przez Ojca działalności w Rzymie. Choć dobiega siedemdziesiątki, jest wciąż młodzieńczo czynny, pełen twórczej inicjatywy, uśmiechnięty, radosny, dla każdego życzliwy. Pędzi po ulicach Rzymu rozklekotaną, darowaną skodą i usiłuje załatwiać tysiące spraw. Kiedyś wyrzuciło go na zakręcie i przekoziołkował parę razy – od tamtej chwili powtarzają się bóle kręgosłupa.
W sierpniu 1973 r. przyjeżdża do Warszawy, a następnie przybywa do Łodzi, gdzie odbędzie się jego podwójny jubileusz: 50-lecie życia zakonnego i 30-lecie służby kapłańskiej. Przyjechał z Rzymu osobowym pociągiem, kilkanaście godzin na siedząco – bóle krzyża nasiliły się gwałtownie. Ma wykupiony powrotny bilet do Rzymu.
9 września, po uroczystej jubileuszowej mszy w kościele Jezuitów, odbywa się spotkanie Ojca z wiernymi – tłumy ludzi z bukietami kwiatów witają go po dziesięciu latach nieobecności. Przesuwają się wiele godzin nie kończącym się korowodem przez salę akademickiego duszpasterstwa – tę samą, w której on organizował niegdyś spotkania, koncerty, gdzie uczył, jak kochać świat i ludzi, jak zachować radość i pogodę ducha, choć wiatr w oczy dmie. Obsypany kolorowymi kwiatami, cierpiący i chory, pragnie za wszelką cenę zachować pogodny uśmiech, pokazać radość i wdzięczność witającym go entuzjastycznie ludziom.
Stan jego zdrowia pogarsza się. Przez trzy miesiące przebywa w Szpitalu Świętej Rodziny, następnie w grudniu wyjeżdża na rekonwalescencję do Domu Zakonnego w Zakopanem. Po dwu miesiącach zostaje stamtąd przywieziony do Łodzi w stanie bardzo ciężkim. Umiera 9 marca 1974 r. Zostaje pochowany na cmentarzu na Dołach. Nieprzebrane tłumy towarzyszą mu w ostatniej ziemskiej wędrówce.
Chciałabym jeszcze na zakończenie przytoczyć słowa, jakie w liście do mnie napisał po jego śmierci pewien wybitny duchowny, zakonnik, daleki krewny Ojca Tomasza.
„Zawsze podziwiałem u niego ten geniusz miłości i radości i tę upartą wolę służenia wszystkim. Tomasz był w różnych sytuacjach życiowych bardzo trudnych, ale zawsze umiał w bardzo prosty sposób stanąć na poziomie tych sytuacji, jak człowiek, który ma korzenie gdzieś o wiele głębiej. Heroizm jego był autentyczny. Nie było w nim patosu. Był to heroizm pełen prostoty i uśmiechu”.
Commenti