Artykuł Aleksandra Kołtońskiego pt. “Adolfo Wildt (1868-1931)”, poświęcony wybitnemu rzeźbiarzowi włoskiemu ukazał się w 1931 roku na łamach Tygodnika Ilustrowanego (nr 30 z dn. 25 lipca, s. 587). Poniżej zamieszczamy cały artykuł, zdjęcie wspomnianego w tekście Autoportretu artysty oraz link do artykułu A. Kołtońskiego pt. “Dusza głazu. Adolf Wildt i jego sztuka”.

Ze śmiercią Adolfa Wildta zeszedł ostatnio do grobu najwybitniejszy i najoryginalniejszy ze współczesnych rzeźbiarzy włoskich.
Najwybitniejszy nie dlatego jedynie, że uznany za takiego oficjalnie przez sfery rządzące – Wildt był, od samego założenia członkiem powstałej za sprawą Mussoliniego Akademji Włoskiej w Rzymie – ale, że kryjący w sobie rzeczywiście płomienne przebłyski swej przedziwnej mocy twórczej, która wynosiła kiedyś na niebosiężne trony wieczystej sławy nieśmiertelnych Pisanów, Donatellów, Verocchiów, Michałów Aniołów i Berninich. I nie dlatego też tylko najoryginalniejszy, że w kształtowaniu artystycznych swych pomysłów własnymi posługujący się formami, ale, że z niewyczerpanego tysiącletnią tradycją praźródła sztuki nieznane dotychczas czerpiący prawdy i pewniki.
Adolfo Wildt, sam z krwi i kości medjolańczyk, pochodził z osiadłej w stolicy lombardzkiej od niepamiętnych już czasów rodziny szwajcarskiej. Z ojczyzną przodków łączył go też zawsze pewien specyficzny, od włoskiego różny zupełnie mistycyzm, mający natomiast bliskie pokrewieństwo ze sztuką helweckiego również artysty, Hodlera.
Niby zawisłe nad nim fatum, mistycyzm ten silne też na całej działalności Wildta wycisnął piętno, czyniąc zeń, gubiącego się nierzadko w przytłaczających swą zawiłością abstrakcjach, twórcę pomników cmentarnych. Poza bowiem kilkoma, silnie zresztą odczłowieczonymi portretami: Papież Pius XI, Toscanini, Mussolini i inne – sztuka jego żadnych z rzeczywistością nie zdradza kontaktów, odwieczny zaś konflikt pomiędzy materią a duchem stanowi nie tylko zasadniczy “leitmotiv”, ale prawdziwą tragedię całej jego twórczości.
Czy dotyczy to potężnych złomów marmuru, z których wykuwać będzie nadzmysłowe kształty hieratycznych swych postaci, czy też objętych naprężoną powłoką odlewów spiżowych, rozkochany do szaleństwa w materii, jako w masie plastycznej, Wildt, – i w tym największa jego dla dziejów sztuki zasługa – przenika, jak nikt może inny, najskrytsze tajniki celowo w materii tej działających i zmagających się z sobą, wewnętrznych sił drobinowych. Jednocześnie uduchawia się jednak, pozbawia zasadniczego substratu i, wbrew wszelkim rządzącym nią prawom natury, potęgą nadludzkiego jakiegoś wysiłku – “Zwycięstwo” – wyrzuca wysoko w przestworza, skąd spada nań całym ciężarem niezniszczalnej swej masy i druzgoce.
To wybitnie antyrzeźbiarskie, prawdziwie literackie ustosunkowanie się Wildta do materii stanowi też najsłabszą stronę jego arcydzieł, od której tylko swoją, do najwyższej doskonałości doprowadzoną osłonić się może techniką. Siłę artysty stanowi natomiast potęga wyrazu, ujęta w karby, głęboko przemyślanego, z czysto osobistych motywów wysnutego stylu, wyjątkowa zupełnie wytrwałość w poszukiwaniu wciąż nowych środków wypowiadania się, oderwaność i śmiałość pomysłów oraz muzycznymi akordami rozbrzmiewająca harmonia dynamiki. Zalety te stawiają Adolfa Wildta w rzędzie czołowych rzeźbiarzy nie tylko naszego stulecia.
Jako rzeźbiarz występuje Wildt po raz pierwszy dopiero w roku 1912. Ma już wtedy lat czterdzieści i cztery. Przedtem zwykłym jest tylko “kamieniarzem”. wykańczającym pomysły wybitnego również rzeźbiarza włoskiego, Grandiego.
W ciężkich więc bardzo warunkach materialnych budzi się w nim twórczy artysta. Poprzez cały szereg wzruszających wstrząśnień duchowych oraz długi okres najstraszliwszych walk wewnętrznych, wyradzających się w graniczącą niemal z obłędem, trzy lata trwającą chorobę, Wildt wyzwala się wreszcie z ciążących na nim więzów przygniatającej go przeszłości i tworzy najciekawszą może z swych rzeźb – znajdujący się obecnie w Uffiziach florenckich, grozą wewnętrznych przeżyć przejmujący autoportret. Odtąd też dopiero i nie załamująca się już nigdy linia artystycznej jego kariery w określonym biec poczyna kierunku.
Pojmowanie sztuki jako najwyższego posłannictwa duszy ludzkiej oraz głębokim uczuciem religijnym wspierana żądza wzniesienia się na najwyższe szczyty Prawdy i Piękna rozbijać się będzie jeszcze od czasu do czasu o jedną ze ścian przestwornej pracowni, na której, ponad wielkim, całą jej płaszczyznę zajmującym krzyżem artysta własną dłonią wypisze pełne rezygnacji: “gdzie jesteś – nie wiem, ale cię czuję”. Nieubłagana śmierć, z silnej jego jeszcze dłoni wytrącając dłuto, na progu możliwego zastaje go już jednak zwycięstwa.
Aleksander Kołtoński

(arb)
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Dusza głazu. Adolf Wildt i jego sztuka>>> (artykuł Aleksandra Kołtońskiego na łamach “Wiadomości Literackich” (nr 31/1924, s. 2)

Commenti