STORIA

ROMAN FAJANS: Bitwa o Anconę

0

18 lipca 1944 r., dowodzony przez gen. Władysława Andersa 2. Korpus Polski wyzwolił Ankonę – portowe miasto położone nad Morzem Adriatyckim.

Piechota „dojeżdża” na czołgach pod Anconę. ŹRÓDŁO: artykuł R. Fajansa “Bitwa o Anconę” w Dwutygodniku Ilustrowanym Armii Polskiej na Wschodzie PARADA nr 16 (35)/1944

W numerze 16 (35) Dwutygodnika Ilustrowanego Armii Polskiej na Wschodzie PARADA z dnia 6 sierpnia 1944 roku ukazał się artykuł Romana Fajansa pt. „Bitwa o Anconę”. Poniżej cytujemy go w całości, zamieszczamy wybrane zdjęcia oraz numer 16 (35)/1944 PARADY do pobrania w formacie PDF.

Jeszcze w nocy z niedzieli na poniedziałek nie byliśmy pewni, czy natarcie na Anconę rozpocznie się o świcie następnego dnia. Wiedzieliśmy, że wszystko jest przygotowane i bitwa rozpocznie się lada chwila. Wieczorem jednak w Porto San Giorgio, gdzie znajdowała się Kwatera Prasowa, zaczęto poszeptywać, że natarcie odłożono do wtorku. Do późnej nocy nie zdołaliśmy uzyskać potwierdzenia, ani zaprzeczenia. Dowiedzieliśmy się za to, że potężne kolumny naszych czołgów przerzucone zostały nocą, w największej tajemnicy, z prawego skrzydła na lewe. Zapoznaliśmy się też z ogólnym planem akcji, polegającej na natarciu w kierunku północnym, ku morzu, co w razie powodzenia doprowadziłoby nasze siły do wybrzeża na północo-zachód od Ancony i odcięło oddziały nieprzyjaciela, znajdujące się w Anconie i jej najbliższych okolicach.

W poniedziałek rano z pierwszego rzutu zatelefonowano: „jechać”. Znaczyło to, że akcja rozpoczęła się o świcie. Niebawem dowiedzieliśmy się szczegółów. Natarcie wyszło ze wzgórz na odcinku północo-wschodu od Osima, w kierunku północnym do morza, i poprzedzone zostało intensywnym atakiem powietrznym RAFu na pozycje nieprzyjaciela oraz silnym ogniem naszej artylerii. Pierwsze wiadomości były dobre. Zdobyto szereg umocnionych pozycyj niemieckich, posunięto się naprzód o parę kilometrów i wzięto sporo jeńców.

Wyruszyliśmy natychmiast na linię frontu. Było nas czterech korespondentów, sami Polacy. Korespondenci zagraniczni udali się oddzielnie na inne odcinki frontu. My skierowaliśmy się ku Osimo. Droga ku temu gniazdu górskiemu, wiedzie przez Loreto, ciężko doświadczone, na parę nocy przedtem, przez silny atak bombowy „Luftwaffe”. Szczególnym celem tego ataku była słynna bazylika Loretańska. Już w Loreto słychać było niedaleki huk dział. W miarę jak zbliżaliśmy się do Osimo, koncert artylerii potężniał z każdą chwilą. Pędem przejechaliśmy serpentyny, pnące się ku górze i wiodące ku Osimo. Trzeba było się spieszyć, gdyż droga  ta była wystawiona na obstrzał artylerii. Jechaliśmy z przednią szybą Jeep’a spuszczoną i zasłoniętą kocami. Nie trzeba, by odbijało się w niej słońce i zdradzało naszą obecność punktom obserwacyjnym wroga. Na dole wśród rozległej równiny, rozpętało się istne piekło ognia naszej artylerii. Miarowo, regularnie biją baterie ciężkich i polowych dział.

Osimo jest niemal zupełnie wyludnione. Od czasu do czasu jakaś cywilna postać ludzka przemyka się szybko i lękliwie pod ścianami domów. Tu i ówdzie grupka ludzi skupiła się przed bramą i uważnie nasłuchuje koncertu dział.

Dowódca 2 Korpusu Gen. Dyw. Władysław Anders na wysuniętej pozycji pod Anconą

Rano miasto było silnie ostrzeliwane przez artylerię niemiecką i nieliczni pozostali mieszkańcy kryją się po domach. Wszystkie sklepy zamknięte. Na murach afisze z napisami: „W. le Truppe Alleate. W. la Divisione Polacca”. Na ulicach spotykamy sporo żołnierzy z Dywizji Karpackiej. Na jednym z placów – grupka jeńców niemieckich. Wzięto ich zaledwie przed godziną. Sami prawie Ukraińcy i tylko jeden podoficer Niemiec. Należą do „Ost-Bataillon’u”.

Po chwili nadchodzi do nas paru oficerów Karpackiej. Witają się i jeden oświadcza ze śmiechem: „Przed chwilą żołnierze, zaniepokojeni obecnością panów, zwrócili nam uwagę na was. – Kręcą się tu jacyś ludzie, – zakomunikowali – mówią po polsku, mają orzełki na czapkach, ale to nie żołnierze…”. Proszą nas do dowódcy Dywizji, generał D., który właśnie w Osimo ma swą kwaterę i stąd kieruje operacjami.

Kwatera generała D. Znajduje się w starym pałacu biskupim, obok katedry, której piękne płaskorzeźby są chronione przez worki z ziemią. W obszernej sali na pierwszym piętrze znajdujemy kilku oficerów, obłożonych mapami. To oddział operacyjny. Bezustannie dzwonią telefony, wciąż przybywają gońcy z meldunkami. Obok pięknych foteli, starych stołów i rzeźbiarskich komod, leżą plecaki, rewolwery i hełmy. Za purpurowymi firankami znajduje się szafa z relikwiami.

Oficerowie objaśniają nam sytuację. Akcja rozwija się pomyślnie. Czołgi wykonały od rana doskonale robotę i wysunęły się znacznie naprzód. Piechota podąża za nimi. Opór był miejscami dość silny, lecz został szybko złamany. Opanowano szereg pozycyj niemieckich, wzgórz i miasteczek. Ogień artylerii nieprzyjacielskiej jest raczej słaby. Jeńcy tłumaczą to tym, że ataki RAFu i ogień naszej artylerii tak dalece zdezorganizowały łączność, że obserwatorzy nie mogli komunikować się z bateriami. Oficerowie pokazują nam na mapie punkty już zdobyte i te, o które obecnie toczy się walka.

Po chwili ukazuje się generał D. Rozmawia z nami, odpowiada na parę pytań i prosi oficerów, by pokazali nam panoramę bitwy, widać ją z pałacu doskonale. Nagle przybywa nowy goniec i melduje generałowi o zdobyciu, przed chwilą, Monte Crescia.

Nasza piechota naciera… w głębi rozbity niemiecki czołg.

W sali pałacu, w której znajdujemy się, są dwa wielkie okna. Oba zasłonięte grubymi firanami. Z jednego z tych okien mamy oglądać pole bitwy. Po jednemu klękamy przy oknie wraz z jednym z oficerów i patrzymy przez lornetkę. Widok jest wspaniały. Mamy przed sobą coś w rodzaju żywej, plastycznej mapy, na której studiować można wszystkie operacje, jakie przeprowadzono od świtu. Po kolei pokazuje nam poszczególne wzgórza i miasteczka, już zdobyte, te, o które toczy się obecnie bój, i te, które są jeszcze dotychczas w rękach wroga. Nasze działa grzmią bezustannie. Sporadycznie i słabo odpowiada im artyleria niemiecka, chwilami jednak daje się i ona we znaki. Nadszedł właśnie meldunek, że przed chwilą nieprzyjaciel obłożył silnym i celnym ogniem jedno ze wzgórz, z których wyszło nasze natarcie.

Wzgórze to położone jest tuż obok Osimo.

Pozostajemy jeszcze jakiś czas w pałacu. Wiadomości są coraz lepsze. Opór zaczyna się wyraźnie łamać. Jest nadzieja, że do wieczora oddziały nasze przebędą połowę drogi do morza. Nieprzyjaciel daje coraz widoczniejsze oznaki zaniepokojenia z powodu możliwości oskrzydlenia go i odcięcia. Nie jest wykluczone, że nocą będzie próbował wycofać się. Trzeba zapobiec temu i posunąć się dziś jaknajdalej. Jeńców wzięto już ponad pięciuset. Niektórzy poddają się od razu, inni walczą do ostatka i składają broń dopiero wówczas, gdy sytuacja staje się już zupełnie beznadziejna.

Jedziemy dalej, tym razem do Dywizji Kresowej. Tu nie ma już góry, miasta ani pałacu biskupiego. Dowództwo Dywizji rozmieściło się w szczerym polu, pod samym miasteczkiem Montefano, w namiotach i wozach. Wchodzimy do wozu operacyjnego. Wszystkie ściany zawieszone są mapami. Na mapach przesuwa się chorągiewki. Na celofanie, pokrywającym mapy, oficerowie kreślą czerwonymi i niebieskimi ołówkami kółka, krzyżyki i skomplikowane linie. To ruchy oddziałów. Akcja idzie dobrze. Ogień artylerii jakby zelżał nieco, opór słabnie.

Na folwarku, tuż obok dowództwa, gromadzą jeńców. Jest ich już około stu, a wciąż przywożą nowe partie. Nie ma Ukraińców, ani Rosjan. Sami Niemcy z 278. dywizji generała Hoppe. Jest kilku oficerów i sporo podoficerów. Wyglądają znacznie lepiej, niż ci z „Ostbataillon’u”, ale też nie zawsze świetnie. Mundury bardzo róźnorodne, twarze wymizerowane. Mówią mało i niechętnie. Jest wśród nich dwóch Polaków, jeden Ślązak, drugi Pomorzanin. Oddzielono ich natychmiast od innych jeńców. Leżą z naszymi żołnierzami pod namiotem i kurzą papierosy. Są szczęśliwi.

Jedziemy do brygady czołgów. Jest ona silnie wysunięta ku przodowi i droga do niej daleka. Przejeżdżamy przez okolice. Po których widać wyraźnie, że dopiero co były polem bitwy. Wzdłuż trzeciorzędnej szosy, po której mknie nasz Jeep, rozstawione są co paręset metrów tablice z napisem ostrzegawczym: „Uwaga! Droga pod obstrzałem nieprzyjaciela”. My jednak nie odczuwamy jakoś tego obstrzału. W ogóle, ogień artylerii cichnie coraz wyraźniej. Spotykamy ciężarówkę, na której przykryty kocem, leży zabity żołnierz. Inny wóz wiezie kilku rannych.

Dowództwo brygady czołgów kwateruje w polu, obok dowództwa jednego z najlepszych pułków brytyjskiej kawalerii zmotoryzowanej. Obie jednostki odznaczyły się wybitnie w ciągu dzisiejszego dnia. Zatrzymujemy się chwilę u Anglików i podążamy do naszych. Wyciągamy z pod kopy siana śpiącego oficera informacyjnego. Stary to znajomy i wielki przyjaciel korespondentów wojennych. Po nieprzespanej nocy i trudach dziennych zdrzemnął się ledwie, a już natrętni dziennikarze przerwali mu zasłużoną chwilę odpoczynku… Por. S. nie zrzędzi jednak. Wita nas serdecznie i chętnie dzieli się wrażeniami. Jest ogromnie zadowolony z wyników dzisiejszej akcji tak samo zresztą, jak i jego koledzy.

Dowiadujemy się, że rano, gdy przesłuchiwano pierwszych jeńców, m. p. dowództwa brygady obłożone zostało silnym ogniem artylerii niemieckiej, który na szczęście nie wyrządził prawie żadnych strat. Obecnie jest cicho. Zbliża się wieczór. W akcji nastąpiła krótka przerwa. Nie będzie jednak długo trwała, chodzi bowiem o to, by nie dać Niemcom ochłonąć i przegrupować się po dzisiejszej porażce.

Poszczególne czołgi wracają z akcji. Żołnierze są zmęczeni, zakurzeni, ale rozradowani. Wiedzą, że odnieśli duże zwycięstwo. Na obszernej polanie grupują przywiezionych jeńców. Znowu ten sam widok, co w Kresowej. Sami Niemcy, sporo podoficerów. Oficera żadnego nie znajduję. Spisują ich, sprawdzają dokumenty i ekspediują dalej. Jest ich sporo, znowu kilkudziesięciu. Zapada wieczór. Wiemy już, że bitwa o Anconę jest wygrana. Chodzi tylko o to, czy zajmiemy samo miasto jutro, czy pojutrze i ilu weźmiemy jeszcze jeńców.

***

Ancona została zajęta nazajutrz, we wtorek, o godz. 14.30. Po krótkiej walce z tylnymi strażami wycofujących się wojsk niemieckich pierwszy wkroczył do miasta Pułk Ułanów Karpackich. Nieliczna, pozostała w mieście, ludność zgotowała ułanom naszym gorącą owację. Były kwiaty i wino, wiwaty i przemówienia na ratuszu. Gdy jednak minęły pierwsze chwile upojenia, zaczęła szczerzyć zęby ponura rzeczywistość. Z pięknej i ludnej Ancony niewiele pozostało.

Kiedy przyjechałem do miasta, byłem uderzony jego żałosnym wyglądem. Ulice były puste, wyludnione. Ze stu blisko tysięcy mieszkańców pozostało zaledwie siedem – osiem tysięcy. Reszta uciekła. Cała część miasta, bliższa portu, przedstawia smutny widok swych ruin i zgliszcz. Całe szeregi wielkich bloków mieszkalnych są zupełnie rozwalone przez bomby. Port jest całkowicie zniszczony i zablokowany. Bardziej oddalona, nowoczesna i reprezentacyjna część miasta ucierpiała mniej, ale i tu rzadko spotyka się kogoś z mieszkańców. Wszystkie bez wyjątku sklepy są zamknięte, lub rozbite i ograbione. Na ścianach domów widać afisze z nagłówkami: „Forze Armate Tedesche” (Niemieckie siły zbrojne), a obok nich obwieszczenia: „Polizia Militare Polacca” (Polska Policja Wojskowa).

Na głównym placu miasta, Piazza Cavour, powiewa polska chorągiew biało-czerwona. Na tymże placu jacyś żartownisie umieścili na cokole dużą puszkę do zbierania ofiar, a na niej głowę Mussoliniego z bronzu. Ex-Duce trzyma między wargami niedopałek papierosa. Na puszce umieszczono napis: „Un disoccupato – al. Vostro buon cuore” (Bezrobotny odwołuje się do waszego dobrego serca).

Liczne domy w Anconie podminowane zostały przez Niemców i dostęp do nich jest wzbroniony. Większość ulic również nie jest bezpieczna i ruch samochodowy odbywa się tylko po kilku, ściśle znaczonych arteriach. Posuwają się po nich kolumny wozów polskich. Kierują się wszystkie ku północo-zachodowi, po nowe zwycięstwa.

Zdobyta przez 2 Korpus Polski – Ancona

Dwutygodnik Ilustrowany Armii Polskiej na Wschodzie PARADA nr 16 (35)/1944: CZYTAJ ONLINE>>> lub POBIERZ PDF>>>

(arb)

Redazione
Siamo polacchi ma da tantissimi anni viviamo in Italia. Ci unisce la passione per la storia.

    A. BACCIARELLI: Dwór Bacciarellich w Osieku koło Łowicza

    Previous article

    M. STANKOWA, H. GAWARECKI: Jakub Tremanzel – architekt lubelski pierwszej połowy XVII wieku

    Next article

    You may also like

    More in STORIA

    Comments

    Comments are closed.